Zaległości

          Mam ogromne zaległości. Prawie przez miesiąc nie mogłem napisać nic sensownego. Ktoś może powiedzieć, że ja w ogóle nigdy nie napisałem niczego sensownego (znam takie osoby), ale o gustach się nie dyskutuje. Teraz już powoli mijają dotychczasowe kłopoty i dopóki nie pojawią się nowe trochę popiszę.

            A dziś wrócę pamięcią do początku lipca. Wróciłem z pielgrzymki (którą opisałem może trochę zbyt subiektywnie) i trafiłem na problemy natury, powiedzmy, sąsiedzko-kanalizacyjnej. Trwało to dwa tygodnie i kosztowało masę nerwów. Skończyło się wszystko dobrze i tu nisko się kłaniam osobom, które mi w tym dziele pomogły. Później w spokoju mogłem dokończyć przerwane prace budowlane na naszym podwóreczku, a międzyczasie był plener rzeźbiarski i kilka razy z rzeźbiarzami się spotkałem. Szanuję ich wszystkich i każdego z osobna za talent, za umiejętności i za szczególną wrażliwość, która często kontrastuje z ich wyglądem zewnętrznym.

            Plener zakończył się 22 lipca. Czy ta data nikomu już nic nie mówi? Okazuje się, że ludzie 30-letni nie mają pojęcia jakie to było święto! A i starsi zapomnieli, szczególnie ci, którzy na 22 Lipca przekraczali normy i oddawali do użytku niedokończone inwestycje. A było tych inwestycji trochę: dar narodu radzieckiego – Pałac Kultury i Nauki w 1955 roku, Trasa Łazienkowska, produkcja Małego Fiata. Nawet Dworzec Centralny w Warszawie miał być oddany 22 lipca 1975 roku, ale przyspieszono budowę ze względu na wizytę Leonida Breżniewa. Co za tym idzie natychmiast jak wyjechał Dostojny Gość rozpoczęto remont dworca. Stadion Dziesięciolecia, Stadion Śląski, Nowa Huta, główne obchody 1000-lecia Państwa Polskiego w 1966 roku też odbyły się 22 lipca. No i podpisanie otrzymanej od ZSRR licencji na produkcję samochodu FSO Warszawa w 1950 roku. Tak przy okazji – samochód ten spalał ok. 15 l benzyny na 100 km.

            Jeśli pomyślicie sobie o mnie w tej chwili, że te dane ściągnąłem z Wikipedii, tylko częściowo będziecie mieć rację. A to dlatego, że od zarania swego istnienia kolekcjonowałem gazety z ważną treścią i różne czasopisma. Także te sprzed mego urodzenia uchroniłem przed zniszczeniem. I teraz często do nich wracam, porządkuję, czasami się uśmieję, a czasami zadumam. Biorę pierwsze czasopismo z lipcową datą.

            To czasopismo dla młodzieży „PŁOMYK” z datą 20 lipca i 2 sierpnia 1952 roku (dwa numery w jednym). Oto okładka.

A wewnątrz… zaskoczenie. Ani słowa o rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN (Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego) 22 lipca 1944 roku w Chełmie koło Lublina. Przez wiele lat mówiono, że jest to data napisania Manifestu, ale jak wiadomo został on napisany dużo wcześniej, w Moskwie i tam drukowany. Podobno poprawki robił Stalin. Dzień ten ogłoszono Świętem Państwowym w rok później.

               Pewnie też nie wszyscy wiedzą co zawierał Manifest. Otóż były to obiecanki-cacanki jak to będzie dobrze jak się wypędzi hitlerowskiego okupanta, że wszyscy mogą wstąpić do Ludowego Wojska Polskiego, że chłopi dostaną ziemię i będzie ogólna szczęśliwość, gdy odbudowana zostanie nasza państwowość pod opiekuńczymi skrzydłami bratniego narodu radzieckiego. Jak ktoś chce może sobie przeczytać w internecie całość (bardzo pouczająca lektura).

I zaskoczenie drugie. Wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Autora„Zaczarowanej dorożki”„Teatrzyku Zielona Gęś”. Dotychczas wiadomo było, że „srebrny Konstanty” splamił się wierszem„Poemat dla zdrajcy”, gdy Czesław Miłosz w 1951 roku wyjechał chyba do Francji i nie wrócił do Polski. No, ale raz może się każdemu zdarzyć. Może Gałczyński chciał w ten sposób otworzyć sobie drogę do publikacji innych wierszy, a może działał pod wpływem… chwili. Na pewno się dobrze znali, chodzili po krakowskich knajpach (Gałczyński do abstynentów nie należał) i nagle taka strata! Jednak z drugiej strony Gałczyński „awansował” dzięki temu na pierwszego poetę PRL. No, może jeszcze zapomniany dziś prawie Broniewski trochę mu zagrażał. To trochę dziwne, że Gałczyński jest postrzegany jako poeta tkliwo-sentymentalny, a Broniewski został zaszufladkowany jako piewca komuny. Nikt nie pamięta Gałczyńskiemu, stalinowskich zachwytów, a o liryce Broniewskiego zupełnie zapomniano.

A wracając do wiersza w Płomyku, warto przytoczyć go choć częściowo:

Wiatr wieje przez kontynenty

w korony palm i brzóz,

nasz sztandar rozwinięty

nad całym światem się wzniósł.

Widzisz ten dymek na horyzoncie?

To Marshall z amunicją i głodem.

Czołgi do wody! Amunicja do wody!

Pokoju pragną narody!

Lot naszych białych gołębi

sny bankierom pogmatwał;

wszędzie na całej ziemi

czuwa Pokoju Warta:

w portach, miastach, w stalowniach,

od rzek do szumiących rzek –

i grzmi jak burza majowa

nasz stalinowski wiek,

przyjaźni wiek, nie oręża!

Tak jest, atlantyccy burżuje!

KRAJ RAD PROWADZI.

MŁODOŚĆ ZWYCIĘŻA.

PRZYJAŹŃ POKÓJ BUDUJE.

            I jest jeszcze druga zwrotka w tym samym stylu. A w tym numerze jest jeszcze jeden wiersz tego samego autora, a w nim:

Przeszkody i zawady

Zmiecie zapał mozołu.

Młodzieży! Naprzód! W ślady

Wielkiego Komsomołu.

            Prawda, że ładne? A przecież był to rok wprowadzenia kartek na cukier, słodycze, mydło i proszek do prania!

            A mnie dodatkowo 22 lipca kojarzy się z ogniskiem nad Liwcem, bowiem tego właśnie dnia (a raczej nocy z 21 na 22) miałem imieniny. Przeniosłem je z 19 stycznia, gdyż zimą nie miałem warunków do przyjmowania licznych i nie zawsze eleganckich gości. Nad Liwcem były odpowiednie warunki, przychodził kto chciał, czasami nawet nie znani mi ludzie. Liczba gości przypominała małe wesele. Ale to temat na inne pisanie…