DAWNIEJ I TERAZ


Dawniej, kiedy chłop wychodził,
W niedzielę wcześnie rano
Popatrzeć, jak się rodzi
Zboże i jak się suszy siano,
Żona dawała mu śniadanie
Mówiąc, że wkrótce go zawoła,
By nie wiekował przy tym sianie,
Bo trzeba jechać do kościoła.
Poszedł i patrzył na to zboże,
Na tych kartofli równe rzędy,
Patrzył i chwalił dzieło Boże,
Które podziwiać może wszędy…

Dzisiaj, gdy chłop chce ujrzeć pole
W niedzielę, jego dobra żona,
Przygotowuje mu gondolę,
Lub napompuje mu pontona.
Do ręki wciśnie mocne wiosło,
Kapok założy mu na plecy
I niechaj patrzy, co wyrosło…
I jaki bywa ten los kmiecy.
Zamiast kartofli równych rzędów
I zamiast złocistego zboża,
Pełno gnijących, żółtych pędów…
I mrucząc cicho: wola Boża,
Patrzy zmęczony, smutny, słaby,
Nie może wprost oderwać wzroku
Na pluskające patrzy żaby…
I marzy: może w przyszłym roku…