ZADUSZKI
Urosła we mnie cisza – nagle i wieczorem,
Jesienią zastukała, skulona, samotna...
Była pierwszym przymrozkiem i ostatnim pomidorem,
Deszczowa i tkliwie ulotna.
Lato umarło, więc poszło do nieba,
A chmury wiszą jak brzemienne dzwony,
Już stodoły pełne razowego chleba
I wędrowiec wraca w swe rodzinne strony.
Jeszcze płoną na drzewach liściaste witraże,
Ale z powiewem spłyną jak jesienne łzy...
Na ulice, na ludzi, domy i cmentarze,
Na codzienność naszą i na nasze sny.
Na grobach bliskich, wśród ukwieceń
Gdy noc zapada zaduszkowa
Migocą lampki, znicze i świece,
Próżno w ramiona chcesz głowę schować!
Żal, ból, chryzantemy i cmentarze,
I takie smutne zadumanie,
To dawno już zapomniane twarze
I trwoga, co się z nami stanie.
Ty chcesz odsunąć tę myśl od siebie
I gwiazdy w niebie chcesz policzyć -
Ale te jasne światła, wysoko na niebie
To także ognie cmentarnych zniczy.
I nagle taka pustka wokół
Czujesz pospieszne serca bicie
I prawdę jak łzę smutku w oku,
Że z ludźmi łączy cię tylko życie.

Odwracasz smutne swoje oblicze...
Kończy się dzień listopadowy,
Na ziemi znicze, na niebie znicze...
Lecz jutro... jutro będzie dzień nowy.