PRZYBYSZ Z KOSMOSU

 

Jak wspomniałem poprzednio, jakaś zabłąkana asteroida może puknąć w Ziemię i nawet jeśli jakiś człowiek to przeżyje, na pewno nie będzie miał komu o tym opowiedzieć. Prawda o asteroidach jest dosyć trudna do wysupłania z setek tysięcy bzdur, które się teraz wypisuje. Pseudo-naukowcy, a nawet naukowcy prześcigają się w straszeniu nas końcem świata. Przeżyliśmy rok 2000 i nic się nie stało, potem zagłada miała nastąpić w 2002, potem w 2005 (w październiku), teraz ma to nastąpić w 2012, 2029, 2035… A tymczasem mała asteroida przeleciała koło Ziemi w zeszłym roku i nikt nie wie skąd się wzięła. Uczeni zobaczyli ją w ostatniej chwili i nie mieli nawet czasu powiadomić telewizji…

 

Aby zacząć od początku trzeba się dowiedzieć, co to jest asteroida. Otóż między Jowiszem, a Marsem zamiast porządnej planety, krąży kupa gruzu. No, może nie dosłownie, bo są tam kawałki skał, wulkanicznej magmy, bazaltu, związki różnych metali, węgiel, lód czyli wszystko, z czego składa się planeta. Ponieważ bryły są różnej wielkości, kształtu i ciężaru, jedne są bliżej Jowisza (i jego przyciągania) inne bliżej Marsa, krążą z coraz bardziej różną prędkością, a w końcu zderzają się ze sobą z ogromną siłą i wytrącają się tej właściwej orbity. Pisałem co prawda o ogromie Kosmosu i małego prawdopodobieństwa zderzenia się dwóch ciał (nie to co na Ziemi), jednak w tym przypadku, gdy krąży kilka milionów kawałków wielkości od ziarnka piasku do 1000 km, mniej więcej po tej samej orbicie jest to możliwe. I właśnie te wytrącone z właściwej sobie orbity asteroidy stanowią zagrożenie Ziemi. Naukowcy już odkryli prawie pół miliona tych ciał, a wciąż pojawiają się nowe. Wszystkich jest podobno kilkanaście milionów! Na szczęście te największe trzymają się swojej orbity i te nam nie grożą. Ta w 2029 roku nazywa się 99942 APOPHIS i ma 270 m średnicy. Najbliższe spotkanie z Ziemią nastąpi w piątek 13 kwietnia (jak tu nie być przesądnym). Najbardziej narażone są: zach. Afryka, Atlantyk, płn. Wenezuela, Panama, Hawaje, Kamczatka, Syberia i Kazachstan. Nic dziwnego, że Rosjanie się spietrali i szykują rakietę.

Jeśli walnie gdzieś w ląd, skutki będą raczej miejscowe (kilka tysięcy km kw.), natomiast jeśli trafi w ocean, fala tsunami zaleje pół świata i nas też może trącić. Ale my do wody jesteśmy przyzwyczajeni, mamy jej tyle w mediach.

Katastrofy związane z uderzeniami asteroid już zdarzały się w przeszłości i to nawet niezbyt odległej. Jedno takie zdarzenie znane jest jako katastrofa tunguska. Było to 30 czerwca 1908 roku w tajdze, w środkowej Syberii nad rzeką Podkamienna Tunguzka niedaleko jeziora Bajkał. Doszło tam wówczas do ogromnej eksplozji, która powaliła drzewa w promieniu 40 kilometrów, widziana była w promieniu 650 km, słyszana w promieniu 1000 kilometrów, zaś niezwykle silny wstrząs zarejestrowały wówczas sejsmografy na całej Ziemi, a wreszcie — dzięki szczególnemu położeniu Słońca w okresie przesilenia letniego, wskutek odbijania światła przez pył, będący efektem eksplozji — w wielu europejskich miastach zaobserwowano zjawisko „białej nocy". Uderzenie było tak silne, że ówczesne rosyjskie kompasy pokazywały w jego rejonie drugi biegun północny. Wciąż do końca nie wiadomo, co wywołało tak potężny wybuch. Inną niewyjaśnioną zagadką są różne relacje świadków z rejonu rzeki Angara oraz z rejonu rzeki Dolna Tunguzka; relacje te mówią m.in. o różnych kierunkach przemieszczania się żółtej kuli, co także zdaje się potwierdzać, iż katastrofa tunguska nie była dziełem jednego obiektu. Obiekty te miały 50 m. Inna sprawa, ze ci świadkowie mogli, jak to w Rosji, widzieć potrójnie.

Ale to był pikuś w porównaniu z tym, który zgładził dinozaury. Przed 66 milionami lat na Ziemię, w pobliżu meksykańskiego półwyspu Jukatan, spadł lecący z prędkością 100 000 km/godz. wielki meteoryt o średnicy 10 km. Jego upadek wywołał trzęsienia ziemi, burze i wielkie fale oceaniczne. Siła eksplozji była znacznie większa od wybuchu kilkudziesięciu tysięcy bomb atomowych. Podczas tej katastrofy wzbiły się w powietrze wielkie masy pyłu. Te z kolei spowiły Ziemię całunem chmur, przez które nie docierały już do jej powierzchni promienie słoneczne. Klimat się ochłodził, po raz pierwszy w niektórych rejonach spadł śnieg, wymarło wiele roślin stanowiących pokarm dinozaurów. Niska temperatura, śnieg i głód stopniowo doprowadziły te wielkie gady do całkowitej zagłady.

 

Biorąc to wszystko pod uwagę, jakiś cień niebezpieczeństwa istnieje. Teraz gdy zobaczymy spadającą gwiazdę (to przecież nic innego niż maleńka asteroida) pomyślmy sobie życzenie, by ta nie sprowadziła na Ziemię swojej większej siostry.