Rozmyślania przy kufelku
Epidemia czyli przestraszony świat
- Szczegóły
- Utworzono: czwartek, 14, maj 2020 20:49
- Odsłony: 193
EPIDEMIA
czyli
PRZESTRASZONY ŚWIAT
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmyślałem nad kufelkiem. Kufelek gdzieś się zapodział, a piwo teraźniejsze nie uaktywnia szarych komórek, a wręcz przeciwnie – wycisza je, uspokaja i w końcu usypia. No, ale taki temat jak epidemia może pobudzić nawet bez piwa i kufelka. A o epidemiach jakoś nie zdarzyło mi się pisać, bo futurologiem czyli wróżbitą nie jestem, a i ci, z naszym słynnym jasnowidzem na czele czegoś takiego nie przewidzieli.
Wszyscy patrzyliśmy do niedawna w kosmos, z nadzieją lub z obawą. Z nadzieją, że gdzieś tam wśród milionów planet jest przynajmniej jedna podobna do naszej Ziemi, a może nawet bliźniacza, zasiedlona przez istoty myślące. Z obawą, że gdzieś z dalekich przestrzeni nadleci ogromna asteroida i cofnie nas do czasów sprzed Księgi Rodzaju. Mój bardzo mądry kuzyn, astronom, powiedział kilka lat temu, że z kosmosu nic nam nie grozi jako ludzkości choć nie można wykluczyć drobnych uderzeń, takich jak ten w Czelabińsku w 2013 roku. Okazało się, że miał rację. Ludzkości zagraża coś, czego nawet nie widać, co zostało wyprodukowane lub powstało „samo z siebie”. Istnieje szereg tzw. teorii spiskowych na temat pochodzenia koronawirusa. Pierwsza, jaka się pojawiła pochodziła z targowiska w mieście Wuhan, gdzie wąż zjadł nietoperza, a węża zjadł Chińczyk i od niego wszystko się zaczęło. Być może wcześniej nietoperz zjadł zarażoną ćmę. Co zjadła ćma – tego nie wiem. Potem się okazało, że w mieście Wuhan jest ogromne laboratorium, gdzie pracuje się nad bronią biologiczną, więc może stamtąd przyleciało któreś z zarażonych stworzeń. Albo ktoś wypuścił tego wirusa specjalnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia lub wiedząc czym to grozi (w Chinach żyje miliard czterysta milionów ludzi, toteż wariatów też musi być sporo). No, ale na tym nie koniec, pojawiły się poważniejsze, ogólnoświatowe teorie:
Nowe znaczenie
- Szczegóły
- Utworzono: środa, 25, marzec 2015 21:48
- Odsłony: 1058
Gdy pracowałem w Łączniku Mazowieckim, społecznie oczywiście, redagowałem różne działy. Pisałem felietony, horoskopy, porady zielarskie, opowiadania, szukałem historycznych ciekawostek, zbierałem dowcipy i aforyzmy. Jeśli trzeba było jakiegoś pogodnego akcentu, Wojtek (właściciel ŁM) zwracał się do mnie, bo ponuraków było w redakcji wielu, a prześmiewców tylko dwóch. Tylko że ten drugi był prześmiewcą poważnym, a ja… przeważnie nie. Zawsze musiałem mieć „coś po ręką”. Wtedy to (a było to w okolicy roku 1996) zauważyłem, że niektóre wyrazy mają, lub raczej mogą mieć przy odrobinie wyobraźni podwójne znaczenie. Wkrótce przekonałem się, że nie tylko ja wpadłem na ten pomysł i kilka perełek językowych usłyszałem w wykonaniu kabaretu „Elita”. Szczególnie jedna utkwiła mi w pamięci: słowo BAROMETR (wiadomo, przyrząd do mierzenia ciśnienia atmosferycznego) można przeczytać jako: BAR O METR (czyli mam blisko do baru). W pewnym sensie jest to słowotwórstwo dosyć znane, bo przecież słowo RĘKODZIEŁO powstało z dwóch wyrazów: RĘKA i DZIEŁO. Takich przykładów jest więcej. A oto moje niektóre propozycje:
GROM – jestem muzykalny
GAZDA (GAZ DA) – do niedawna Rosja
BUŁGAR (BUŁ GAR) – duże naczynie z pieczywem
BLUSZCZ (BLU SZCZ) – siusiający na niebiesko
ANION (ANI ON) – partner Anny
ANTYGONA (ANTY GONA) – przeciwniczka pędzenia
ANTYKWARIAT (ANTYK WARIAT) – stuknięty staruszek
ASYGNATA (ASY GNATA) – karty chudego pokerzysty
BAROK (BAR OK) – fajna knajpa
BARWNIK (BAR W NIK) – bar w Naczelnej Izbie Kontroli
BEMOLE (BE MOLE) – wstrętne owady
MASZYNKA (MA SZYNKA) – moja tylna część ciała
METAFIZYK (META FIZYK) – naukowiec handlujący nielegalnie alkoholem
MNIEMANIE (MNIE MANIE) – posiadanie siebie
MOLOCH (MO LOCH) – właściciel głębokiej piwnicy
MOTYLE (MO TYLE) – bogacz
NACZYNIE (NA CZYNIE) – pracujący społecznie w niedzielę w PRL
NAZAD (NA ZAD) – majtki
NEWADA (NE WADA) – zaleta po czesku
NOWY SĄCZ (NO WYSĄCZ) – ponaglenie przy piciu
OFERMA (O, FERMA) – zdziwienie na widok gospodarstwa w USA
OKALECZENIE (OKA LECZENIE) – okulistyka
POPAS (POP AS) – wyjątkowy kaznodzieja prawosławny lub aktywista Podstawowej Organizacji Partyjnej
POPRAD (POP RAD) – zadowolony patrz powyżej
RĘKOJEŚĆ (RĘKO JEŚĆ) – można tylko kurczaka
SAMOGON (SAM OGON) – wąż
MARUDA (MA RUDA) – moja dziewczyna o czerwonych włosach
TURKOT (TUR KOT) – skrzyżowanie tura z kotem
UBOLEWAĆ (UB OLEWAĆ) – lekceważyć Urząd Bezpieczeństwa
UCIĄŻLIWY (UCIĄŻLIWY) – ojciec wielodzietnej rodziny
WOJAŻER (WOJA ŻER) – jedzenie dawnego żołnierza
FANFARY (FAN FARY) – wielbiciel kościoła parafialnego
TOBRUK (TO BRUK) – kocie łby
DRZEMAĆ (DRZE MAĆ) – mamusia jest dzisiaj w złym humorze
HYDRAULIKA (HYDRA ULIKA) – zmora tłustego śledzia
JELEŃ (JE LEŃ) – nierób przy obiedzie
KRASNOLUDEK (KRASNO LUDEK) – bolszewicy
KULTURYSTA (KUL TURYSTA) – turysta na uniwersytecie w Lublinie
LECHICKI (LECH, ICKI) – prezydent Wałęsa w Izraelu
LENIWIEC (LENI WIEC) – wielkie zgromadzenie nierobów
MAKUTRA (MA KUTRA) – rybak z Władysławowa
BALSAMICZNY (BAL SAMICZNY) – sylwester w gronie samych pań
BUKMACHER (BUK MACHER) – drwal, specjalista od ścinania drzew bukowych
CHAMPION (CHAM PION) – źle wychowany chłop stojący na baczność
ROZPRAWA (ROZ PRAWA), ROZLEWA (ROZ LEWA) – krok marszowy
AJATOLLACH (A JA TO LLACH) – irański Polak
NAWÓZ (NA WÓZ) – garaż
BALISTYKA (BALI STYKA) – już wystarczy nam tarcicy na dom
BARAKUDA (BAR, A KUDA?) – pytanie gdzie jest knajpa po rosyjsku
ZIMORODEK (ZIMO RODEK) – urodzony w styczniu
Jasnowidzenie
- Szczegóły
- Utworzono: piątek, 23, maj 2014 09:36
- Odsłony: 897
JASNOWIDZENIE
Podobno trudno być prorokiem we własnym kraju. W Polsce w szczególności. Zresztą teraz proroków już nie ma, są za to jasnowidze. Właściwie co drugi Polak jest jasnowidzem, bo jakże często w rozmowie prywatnej, albo w telewizji słychać zdanie: a nie mówiłem! Tylko jakoś te słowa prorocze zaginęły w ludzkiej pamięci i musimy wierzyć na słowo.
Historia poucza nas, że przepowiadanie przyszłości zawsze było niezwykle popularnym zajęciem, często intratnym lecz również niebezpiecznym. Każdy władca miał astrologa, który z gwiazd (bo fusów po kawie jeszcze wtedy nie było) wróżył wynik wojennej wyprawy, trwałość rządzenia lub trafność związku małżeńskiego. I tu tkwiło niebezpieczeństwo, że w razie nietrafnej przepowiedni wkurzony władca może kazać skrócić astrologa o głowę. Dlatego astrolog musiał być także dyplomatą, mówić niezrozumiale, kręcić, podlizywać się i mówić: tak, królu masz szansę na zwycięstwo,, ale musisz trzy razy splunąć przez lewe ramię nim kogut zapieje. Zawsze można się było tłumaczyć, że splunął dwa razy, albo zapomniał, albo nie słyszał koguta. W Makbecie Szekspira czarownice przepowiadają królowi, że będzie panował tak długo, dopóki las Birnam nie przyjdzie do niego. Makbet myślał, że będzie rządził wiecznie, tymczasem atakująca go armia zamaskowała się gałęziami drzew tegoż lasu i … las przyszedł do niego. Z tego płynie nauka, że wróżby nie można brać dosłownie.
Od Donu do Sanu
- Szczegóły
- Utworzono: wtorek, 18, marzec 2014 11:07
- Odsłony: 773
Już kilka razy zarzekałem się, że nie będę zamieszczał tekstów politycznych, ale jak tu patrzeć obojętnie na tę naszą rzeczywistość. Aż się prosi, aby napisać kilka słów komentarza, póki jeszcze można…
Ostatnio chyba pisałem o Sarkozym, a było to prawie dwa lata temu. Biedny Nicolas chce wrócić do polityki, ba, chce startować w wyborach prezydenckich w 2017 roku. Carla bardzo się posunęła przez te dwa lata, a w sumie jest już z nim ponad 6 lat! Toż to rekord świata ( u niej). Jest jeszcze dosyć młoda i chyba wreszcie zauważyła, że Nicolas to zwykły fircyk. Kilku takich pojawiło się jednocześnie na arenie Unii Europejskiej, np. Berlusconi, Blair, że o polskich nie wspomnę. Nic dziwnego, że Putin przestał traktować Unię jak równorzędnego partnera.
No, ale teraz mamy większe zmartwienia niż bunga bunga. Długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego referendum na Krymie jest bezprawne. Skoro każda polska gmina może przeprowadzić referendum np. w sprawie odwołania wójta, to dlaczego autonomiczna republika tego nie może? Do tej pory nasi politycy nie uzasadniali odmowy uznania referendum za prawidłowe, bo pewnie tylko powtarzali po premierze. Dopiero jedna mądra pani profesor chyba z Katowic wyjaśniła to mnie i paru innym osobom w telewizji. Otóż zdarza się, że jakaś część terytorium danego państwa chce się od tego państwa odłączyć, np. ze względów etnicznych, wyznaniowych lub gospodarczych. W związku z tym może przeprowadzić referendum, ale tylko za zgodą tego państwa! W dodatku to referendum będzie tylko informacją, że oni chcą mieć swoje państwo. Toteż praktyka pokazuje, że takie referenda poprzedza jakaś wojna, ludobójstwo i terroryzm, które zmuszają państwo do zgody na oderwanie się jego kawałka lub całkowitego rozczłonkowania (Sudan – Sudan Południowy, Jugosławia, Kosowo - Serbia, Palestyna - Izrael). Prawo międzynarodowe zabezpiecza w ten sposób interesy przede wszystkim dużych, demokratycznych państw. Cóż, nie po raz pierwszy między prawem a sprawiedliwością nie ma zgody…
Dlaczego nawet małe społeczności chcą mieć własne państwa? Bo wydaje im się, że w gronie rodaków będzie im się żyło lepiej, że są niewielkie państwa, które mają się dobrze: Belgia, Dania, Holandia, Luksemburg. I to jest prawda, ale te kraje dochodziły do dobrobytu po kilkaset lat. Tylko niektórym nowo powstałym państwom się udaje. Udało się Słowenii i Chorwacji, pozostałym po byłej Jugosławii już nie bardzo. Czy uda się Krymowi – nie wiem. Jeśli wszystko zakończy się bez strzelania, to ma szanse, bo patrząc na położenie geograficzne, to może być „raj na ziemi”. Ale jeżeli dojdzie to wojny, to będzie cmentarz.
Państwa demokratyczne nigdy nie uznają secesji Krymu, bo boją się precedensu. Wiele z nich ma problemy z mniejszościami na swoim terenie. Szkoci chcą się oderwać od Wielkiej Brytanii, Katalonia i Kraj Basków od Hiszpanii, w Belgii chcą się rozłączyć Walonowie i Flamandowie, we Włoszech pomrukuje Tyrol i Sycylia, Chiny musiałyby uznać Tajwan i Tybet. Nawet wielkie Stany Zjednoczone miewają kłopoty z Teksasem i Kalifornią. A u nas jest Śląsk…
Nie wiem jak zakończy się ten cały konflikt, mam nadzieję, że obejdzie się bez armat. Ale jak by się nie skończyło jedynym wielkim przegranym będzie Polska. Kto wie czy nie będzie to ostateczny koniec naszej państwowości. Wtrąciliśmy się w nie swoje sprawy, rząd (chciałbym powiedzieć nasz) więcej dba o sprawy Ukrainy niż o własne. Naraża naszą suwerenność w imię jakichś wartości, których nie rozumiem. Już jest wstrzymany eksport wieprzowiny, jutro Rosja nie przyjmie jabłek, cebuli, gruszek, kapusty i przetworów mlecznych. Minister pociesza, że to „tylko” 20% naszego eksportu. I proponuje, by producenci tuczników przekwalifikowali się na producentów… gęsi. Albo wołowiny do uboju rytualnego, który w Polsce jest zakazany. Cały eksport rytualnej wołowiny do Izraela i krajów arabskich przejęła Francja i parę mniejszych państw UE. A Polska ma gó..o. Jak zwykle zresztą.
Na zakończenie druga zwrotka hymnu Ukrainy:
Staniemy bracia do krwawego boju od Sanu do Donu,
Panować w domu ojców nie damy nikomu.
Czarne Morze się uśmiechnie, dziad Dniepr rozraduje,
W naszej Ukrainie dola się odmieni.
Jaki to miły test dla polskiego ucha! Warto pomagać Ukraińcom, już oni się nam odwdzięczą jak słychać w hymnie. Osobom, które nie znają geografii, przypomnę, że San jest w Polsce.
Świeto ludzkości
- Szczegóły
- Utworzono: poniedziałek, 04, listopad 2013 23:38
- Odsłony: 773
Wspomniałem już, że lubię przeglądać stare gazety i czasopisma. Pisząc stare, mam na myśli te, które „urodziły się” prawie ze mną i razem ze mną rosły. Tak się bowiem złożyło, ze moja Mama zaczęła prenumerować „Przyjaciółkę” tuż przed moim urodzeniem (1948). Zresztą od tego właśnie roku „Przyjaciółkę” zaczęto wydawać. Niestety z 1948 roku zachowało się tylko kilka numerów, ale jeśli chodzi o lata późniejsze mam spory zbiór. Usiłuję je teraz jakoś usystematyzować, ale wciąż natrafiam na jakieś ciekawostki i dlatego trwa to długo.
W tej chwili leży przede mną numer 44(190) z 4 listopada 1951 roku (cena 30 gr). Numer jest poświęcony 34 rocznicy Wielkiej Rewolucji Październikowej. Rewolucję nazywano Październikową, gdyż według obowiązującego wtedy w Rosji kalendarza juliańskiego, rozpoczęła się w nocy z 24 na 25 października. Według naszego kalendarza gregoriańskiego jest to noc z 6 na 7 listopada.
Przypomnę, że w 1951 roku żył jeszcze Józef Stalin. Polska była zdecydowanie krajem okupowanym i to co obowiązywało w ZSRR, było obowiązkowe także dla nas. A więc już od połowy października trwał „miesiąc przyjaźni polsko-radzieckiej” i podejmowano czyny produkcyjne. Czytamy więc: „Dział wstępnego montażu zobowiązał się wykonać plan miesięczny 3 dni przed terminem. Tow. Ż. kierownik przedmontażu podjął się wprowadzić wielowarsztatowość na 5 frezorach (!). Montażyści podzespołów postanowili podnieść wydajność pracy o 10%, wykonać plan miesięczny w 110%, wprowadzić w życie metody Kowalowa i zmniejszyć do minimum braki. Oddział hartowni zobowiązał się poprawić 6 000 wybrakowanych magnesów i użyć je do produkcji.” Niestety, nie udało mi się dociec na czy polegała owa „metoda Kowalowa”. Trochę dalej Anastazja B. z Zakładów Odzieżowych w Elblągu wymienia przodowniczki pracy, które wyrabiają 200, 201,199,193% normy. A na zakończenie pisze: „Nieładnie się chwalić samemu, ale muszę napisać, ze ja też wyrabiam 194% normy”. Dlaczego nieładnie?
(Przy okazji warto przypomnieć, że 6 lub 7 listopada 1951 roku rozpoczęła się seryjna produkcja samochodu M-20 Warszawa na licencji radzieckiego samochodu GAZ. Zakładano produkcję 25 tys. samochodów rocznie czyli ponad 2 tys. miesięcznie. Tymczasem do końca 1951 roku wyprodukowano ich …75. Zużycie paliwa: 13,5 litra/100 km)
Chłopi oczywiście nie chcieli pozostać w tyle za robotnikami i : „My, chłopi z gromady Dębczyno dla uczczenia 34 rocznicy Rewolucji Październikowej zobowiązujemy się ostawić w terminie do punktów skupu zboże i ziemniaki, a także uiścić wszelkie należności podatkowe”. „Dwa razy daje ten, kto szybko daje – mówi z uśmiechem K. Józefa z gromady Dąbrówka pow. Radzymin – rozumiemy to z mężem dobrze i dlatego pierwsi w gromadzie odstawiliśmy wyznaczone nam zboże”.
I w tym stylu jest połowa „Przyjaciółki”. Jest jeszcze tekst o polskich „bohaterach narodowych”: Dzierżyńskim, Marchlewskim, Rokossowskim i Świerczewskim. A na pierwszej stronie artykuł Tadeusza Bieleckiego „Święto ludzkości”. To co pisze o naszej niepodległości woła o pomstę do nieba: „ Pamiętajmy, że smutna to była niepodległość pod rozbójniczym panowaniem rodzimych i obcych kapitalistów, że jednym z pierwszych wystąpień był bandycki marsz Piłsudskiego na młode państwo radzieckie, na kraj, który dzięki swej walce stworzył warunki dla powstania samodzielnego państwa polskiego”. Doprawdy, jestem spokojnym człowiekiem, ale nie wiem co bym zrobił, gdybym stanął twarzą w twarz z autorem tego artykułu.
I na zakończenie fragment wiersza Władysława Broniewskiego. Szkoda, że poeta tej miary tak bardzo roztrwonił swój talent pisząc peany na cześć Stalina, Lenina i komunizmu. A przecież jego wiersze rewolucyjne są piękne, a jego wiersze o miłości są jeszcze piękniejsze. A ten…
Kłaniam się Rosyjskiej Rewolucji
czapką do ziemi,
po polsku:
radzieckiej sprawie,
sprawie ludzkiej,
robotnikom, chłopom i wojsku.
Grób Lenina – prosty jak myśl,
myśl Lenina – prosta jak czyn,
czyn Lenina – prosty i wielki
jak Rewolucja.
…raczej piękny nie jest.
Związki
- Szczegóły
- Utworzono: wtorek, 12, marzec 2013 14:52
- Odsłony: 857
Ze względu na rodzinne przeżycia nie mogłem się skupić by napisać coś sensownego. Nawet teraz nie wiem, czy mi się uda, ostatecznie minął dopiero miesiąc od śmierci mojej Mamy. Ale w ciągu tych tygodni było tyle wydarzeń, że nie można pominąć ich milczeniem. Papież zrezygnował, coś spadło na Czelabińsk, asteroida nas minęła „o włos”, umarł Hugo Chavez, a himalaiści nie wrócili. Ale na początek muszę kontynuować jeden z poprzednich tematów, ten dotyczący związków partnerskich.
Lipa
- Szczegóły
- Utworzono: poniedziałek, 25, czerwiec 2012 10:16
- Odsłony: 898
Ten tekst też jest trochę spóźniony.
Lipa
Kiedyś, gdy byłem prezesem Stowarzyszenia Miłośników Urli, za zebraniu zarządu doszło do wymiany poglądów między mną, a wiceprezesem, panem Stanisławem M. Pan Stanisław reprezentował pozostały zarząd, a ja siebie. Chodziło o kontrowersyjny zapis w statucie, który praktycznie wiązał mi ręce, gdyż nie mogłem napisać nawet jednego pisma bez zgody zarządu (zbierał się nieregularnie i przeważnie latem) i Naczelnika Gminy. Niby chodziło nam o to samo, o dobro naszej miejscowości, ale drogi do tego bardzo się różniły. Gdy wyszliśmy na chwilę na dwór, by ochłonąć, pan Roman M, człowiek rozsądny, skłonny do kompromisu, spytał: „widzicie to drzewo? Pan Mariusz widzi go z jednej strony, a my z drugiej. Z tamtej strony jest więcej kwiatów, a z tej liści. Widzimy to drzewo inaczej, a przecież to jest to samo drzewo”. No tak, na tym polega demokracja i wolność, ale to był jeszcze PRL, a na zebraniach zwracano się do siebie: „towarzyszu”, (to też była UCHWAŁA zarządu!).
Więcej artykułów…
Strona 1 z 2
- Start
- poprz.
- 1
- 2
- nast.
- Zakończenie